Do napisania tego tekstu zbierałam się od dłuższego czasu. Jednak dobrze się stało, że dopiero teraz formułuje swoje przemyślenia. Wcześniej targały mną różne emocje, niekoniecznie pozytywne. A w obecnej sytuacji lepiej skupiać się na tym, co dobre. Zapraszam do tekstu: Koronawirus oczami kasjera.
Podejrzewam, że w głowie praktycznie każdego Polaka dudni teraz tylko jeden wyraz, a mianowicie KORONAWIRUS. To nasz przeciwnik w nierównej walce, a nikt nie wie na jak długo z nami zostanie i czy są realne szanse, aby go pokonać… Najgorsza jest ta niepewność.
Wszyscy walczymy od ponad 2 miesięcy. Gdy oficjalnie ogłoszono pierwszy przypadek zarażenia wirusem lekarze, pielęgniarki, ratownicy, a także pozostali pracownicy związani ze służbą medyczną, przyjęli wyzwanie na klatę. Nie sądziłam wtedy, że ja jako zwykła kasjerka też będę brała udział w tej niezwykłej gonitwie. „Pacjent zero” dla większości Polaków oznaczał jedno: trzeba iść na zakupy, duże zakupy. Zabezpieczyć się na czarną godzinę/ewentualną kwarantannę/wojnę/zamknięcie wszystkiego (niepotrzebne skreślić). Niemal z prędkością światła z półek we wszystkich sklepach zaczęły znikać produkty spożywcze, mające długi termin przydatności plus mydło z papierem toaletowym na czele. Z czasem szczytem marzeń był zakup spirytusu i drożdży. W sytuacji zagrożenia nie jest to nic nadzwyczajnego. Fakt posiadania tych konkretnych produktów daje ogromne poczucie bezpieczeństwa pod względem psychicznym. Na początku się śmiałam i patrzyłam z niedowierzaniem na kolejki w sklepach, a potem sama wpadłam w panikę i biegłam po zapas boczku, parówek i przysmaków dla mojego psa.😉 Czasami dbam o niego bardziej niż o siebie. Tak, ja też zwariowałam.
Do głowy, by mi nie przyszło, że na własnej skórze doświadczę czegoś, co znam w małym stopniu z lekcji historii czy z opowieści rodziców (puste półki sklepowe, kolejki i rosnące z dnia na dzień ceny). Jeśli do tej pory zdarzało mi się narzekać, że ciężko pracuję to dopiero poznałam smak prawdziwej orki. Po pierwszym tygodniu oblężenia sklepów, czułam się jakbym była na kacu, chociaż żaden kac w moim życiu nie był tak straszny. Ogromne zmęczenie fizyczne i psychiczne, a mimo akcji #zostanwdomu obecnie wcale lżej nie jest.
Na początku czułam się trochę niczym bohaterka narodowa, ale wiem, że tych bohaterów codzienności jest naprawdę mnóstwo. I jestem wdzięczna każdemu kto teraz pracuje, aby inni mogli pomimo wszystko w miarę normalnie funkcjonować. Dla mnie bohaterem jest każdy, niezależnie od wieku czy też wykształcenia.
#Zostanwdomu ma sens, bo w tej chwili jedyne, co możemy zrobić to przestrzegać w miarę możliwości podstawowych zaleceń i izolować się od ludzi. To jest smutne, to jest straszne, ale nie ma innego wyjścia i tylko jeśli wszyscy będziemy grać do jednej bramki, mamy szansę wyjść z tego obronną ręką.
Niedawno wykaraskałam się z ciężkiej grypy, mam stwierdzoną astmę i codziennie chodzę do pracy z duszą na ramieniu, ale mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem, bo mam dach nad głową, mam pracę (cały czas myślę o ludziach, których może dopaść kryzys związany z pandemią), dzięki której jestem wśród ludzi. A piszę to z perspektywy osoby, która od ponad 2 lat jest praktycznie sama. Bez Taty, sąsiadów, faceta. Sama w dużym domu, prawie jak znany wszystkim Kevin.😉 I zazdroszczę wszystkim, którzy mają kogoś bliskiego obok siebie, jednak zaczęłam traktować tą przymusową izolację jako sprawdzian dla siebie. W tej chwili moje dotychczasowe problemy wydają się być błahostką…
Jestem zdania, że musiało się wydarzyć coś, co zatrzyma ludzkość i przewartościuje nasze życie. Oby ten hamulec był na tyle skuteczny, iż zaczniemy doceniać zdrowie oraz relacje z drugim człowiekiem, a przestaniemy się skupiać wyłącznie na pieniądzach i rzeczach materialnych.
Autor: Paulina Obara
Archiwa
Podaj dalej!