Edyta Gniewek
W handlu pracuje 24 lata. Jej hobby to rękodzieło. Prowadzi stronę na Facebook-u facebook.com/HandmadeEdzi, gdzie można zobaczyć i ewentualnie kupić coś, co przypadnie Wam do gustu. Co ważne – dochód z rękodzieła przeznaczany jest na rehabilitację Jej niepełnosprawnego męża.
Był rok 2011. Już od 10 lat pracowałam w delikatesach monopolowych czynnych 24h. Praca nawet fajna była. Blisko domu, bardzo blisko, praktycznie byłam u siebie. Sklep mieścił się między pubami w nasypie kolejowym. Załogi było 4 osoby, procowaliśmy po 12h dziennie, dwa dni od 7.00 do 19.00, później dwa dni wolne i dwie nocki od 19.00 do 7.00. W ciągu dnia czasami wpadało szefostwo. Nie raz tygodniami ich nie widzieliśmy. Byłam najstarszym stażem pracownikiem, więc szef miał do mnie zaufanie i często robiłam zamówienia lub opłaty.
Nocne zmiany bywały różne. W tygodniu był spokój, wręcz nudno, żeby przeżyć
robiło się porządki, układało towar równo od linijki. Za to weekendy były super! Już z piątku na sobotę zaczynał się ruch. Puby długo pootwierane, niedopitki wpadały po alkohol, było ciekawie. Człowiek nie wiedział, kiedy skończył pracę. W sumie, w sklepie każdy z nas czuł się bezpiecznie.
Był wrzesień. Moja pierwsza noc z wtorku na środę. Tej nocy nie zapomnę do końca życia. Ogólnie było nudno, czysto na sklepie, a i w dzień nie było dostaw, więc modliłam się, żeby ta noc się wreszcie skończyła. O 3:00 zaczęłam sprzątać. Pozamiatałam i pomyłam podłogi. Do pierwszych klientów, którzy szli do pracy, a po drodze wpadali po fajki i wodę – zdąży wyschnąć. Zrobiłam sobie herbatę i już miałam usiąść, gdy do sklepu ktoś wszedł. Była 4:30. Nie widziałam jeszcze kto, bo tylko usłyszałam otwieranie drzwi. Skrzypiały niemiłosiernie, ale to celowo nikt ich nie smarował, bo będąc na zapleczu wiedzieliśmy, że ktoś wszedł. Podeszłam do drzwi i go zobaczyłam.
Przez ladę przeskoczył zamaskowany, młody człowiek. Miał na sobie baseballówkę, kaptur, a twarz miał przewiązaną bandaną. Jedynie oczy
było widać. Wmurowało mnie. Podszedł do mnie, złapał mnie za kark, przyłożył pistolet do skroni i powiedział:
To prawda, że w takich chwilach, jak ta człowiekowi staje całe życie przed oczami. Nie wiedziałam, czy czasem za chwilę nie zginę, byłam przerażona. Nie wiesz, co takiemu może strzelić do głowy. Podeszłam z nim do kasy, żeby otworzyć szufladę z pieniędzmi. Musiałam wykonać transakcję, aby kasetka się otworzyła, dlatego nabiłam zapałki. Z otwartej szuflady wyciągnął pieniądze. Całe 1150 zł, jak się później okazało. Gdy on wyciągał pieniądze, udało mi się nacisnąć przycisk napadówki, która wisiała na haczyku z reklamówkami. Nie zauważył tego. Trzymając cały czas pistolet przy mojej głowie, zaczął rękawem wycierać odciski palców. Później kazał mi się położyć na podłodze i nie czekając czy to zrobię zaczął wychodzić ze sklepu. W drzwiach natknął się na mojego znajomego Macieja, który wracał z nocnej zmiany z Kasyna w którym pracuje jako krupier. Napastnik przyłożył mu broń do brzucha i kazał się odsunąć, co tez zrobił. Koleś zaczął uciekać. Po drodze zgubił 100 zł z przed chwilą ukradzionej sumy.
Ja cały czas stałam, jak sparaliżowana. Maciek zapytał mnie, czy nic mi nie jest i zaczął dzwonić na policję. W tym samym czasie obok sklepu przejeżdżał radiowóz. Maciej rozmawiając z policjantem zaczął do nich machać, żeby się zatrzymali. W sumie ja tego nie pamiętam. Po chwili, w sklepie zrobiło się tłoczno od policjantów, przybyli też ochroniarze oraz panowie z policji ubrani po cywilnemu. Jeden z nich pytał mnie, czy jestem w stanie odpowiedzieć na kilka pytań. Zapytał o przebieg zdarzenia, kazał zadzwonić po szefa, pytał czy broń była prawdziwa. Powiedziałam mu, że mi wyglądała na prawdziwą, ale nie chciałam się o tym przekonać. Mój tata był dzielnicowym i broń była w domu, zawsze pod kluczem ale nie raz mi ją pokazywał. Na miejsca przybył policjant z psem tropiącym, który podjął trop, ale zaraz za wiaduktem się urwał. Jak powiedział policjant, napastnik musiał wsiąść do samochodu i odjechać. Szef przybył w ciągu 10 minut od telefonu – z drugiego końca miasta. Wpadł do sklepu, przytulił mnie i zapytał, czy nic mi się nie stało. Miła ta troska była. Taka kojąca na daną chwilę. Panowie policjanci rozpoczęli czynności na całym sklepie. Trwało to bardzo długo. Kiedy zabierali mnie na komisariat w sklepie była jeszcze cała masa policjantów. Całe przesłuchanie miałam wrażenie, że trwało wieczność. Opowiadałam jeszcze raz co się wydarzyło, później była rozmowa z psychologiem. Do domu odwieźli mnie radiowozem o 13:00. Sąsiedzi mięli nietęgie miny, gdy mnie zobaczyli wysiadającą z radiowozu. Mój mąż był przerażony równie mocno, jak ja gdy wróciłam do domu. Położyłam się spać, ale adrenalina nie pozwoliła mi zasnąć.
O 15:00 zadzwoniłam do szefa, że nie przyjdę do pracy, co z resztą zasugerował mi przesłuchujący mnie policjant. Szef przyjął to ze zrozumieniem, za to szefowa powiedziała, że przecież nic się nie stało, że Robert (szef) będzie ze mną w sklepie. Skoro będzie Robert, to sobie poradzi, a ja muszę odespać. Na sklepie był monitoring, więc wszystko dokładnie widzieli, cały przebieg zdarzenia. Szefowa później mi powiedział, że to było straszne. Filmu nie pozwolili mi zobaczyć. Po tym zdarzeniu na moje zmiany zatrudnili „ochroniarza”. Szumnie powiedziane. Małolat, który lubił zadymy. To ja musiałam jego pilnować, żeby nie kradł. Spóźniał się zawsze. Miał być max. o 23:00, a nie raz o 1:00 w nocy go nie było, więc sklep zamykałam i póki on nie przyszedł nie było handlu. Po jakimś miesiącu zamontowali okienko, przez które sprzedawaliśmy w nocy. Reszta załogi bała się mieć w nocy otwarte.
I jeszcze jednej rzeczy z tej nocy nie zapomnę. Oczu napastnika. On się śmiał. Jego bawiła ta sytuacja. Bawił go mój strach. Długo jeszcze w każdym młodym człowieku widziałam te oczy. Może i był później w sklepie, tego nigdy się nie dowiedziałam, bo nie został złapany i sprawa została zawieszona. Jakieś pół roku później podobny napad był na stacji benzynowej, ale tam sprzedawca zginął. Pamiętajcie, gdy coś takiego Was spotka, róbcie dokładnie to, co wam każe napastnik. Nie stawiajcie oporu, oddajcie wszystko czego żąda. Wasze szefostwo jest ubezpieczone, oni nic nie tracą, a Wy możecie stracić, to co najcenniejsze…
ŻYCIE!
Edyta
Ty także możesz współtworzyć tego bloga! Jeżeli tylko masz ciekawą historię z sali sprzedaży, z którą chciałbyś się ze mną podzielić, napisz do mnie! (Historia może być opisana zarówno z perspektywy kasjera, jak i klienta). Istnieje duża szansa, że nawiąże z Tobą kontakt, a Twój wpis trafi na bloga. Poniżej załączam formularz kontaktowy.
A jeżeli nie chcesz przegapić żadnego wpisu, zostaw mi swój adres e-mail, a ja powiadomię Cię o każdej nowej aktywności.
Newsletter
Archiwa
Podaj dalej!